" Życie jest podróżą, która prowadzi do domu "...


... także naszego, tego który łączy przeszłość z teraźniejszością, len z koronką, misterne hafty z niesfornymi kordonkami...
.. i wreszcie tego, który daje nam siłę, ukojenie, spełnienie marzeń - home about ..

poniedziałek, 28 marca 2022

„Można odejść na zawsze, by stale być blisko…”

 


Przepisy to jedna z piękniejszych rzeczy, które zostały mi "w spadku" po nieżyjących już niestety przyjaciółkach mamy. Przekochane i silne to były kobiety. Przy każdym spotkaniu uczyły mnie czegoś nowego. Raz podejścia do mężczyzn, innym razem nakładania różu na policzki, pielęgnowania paznokci, czy pieczenia lub gotowania. Smakowałam tych wszystkich pyszności, zgadywałam co która "ciocia" dodała do smaku, słuchałam jaki był ten tajny składnik jej mamy i babci. Tym sposobem i ja zebrałam kilka ulubionych przepisów do swego kajetu, każdy robiłam dla bliskich i przyznam, że nie za każdym razem z tym wymarzonym skutkiem :) Tak było i w przypadku tego piaskowca. Babka piaskowa lub zebra jak Ciocia Ela lubiła go nazywać, była moim znielubionym zakalcem, który wyszedł mi pyszny jedynie raz. Każda kolejna próba kończyła się fiaskiem i diabli jedynie wiedzieli dlaczego. Kilka dni temu przeglądając notesik, trafiłyśmy z córkami na ten właśnie przepis. Każda oblizywała się na samą myśl o tej zwykłej niezwykłej zeberce, do której jakoś przez dłuugi czas nie miałyśmy wielkiego szczęścia. Tak czy inaczej Ropuszorki postanowiły, że zrobią ją same. A nóż się uda. I wyszła ! Krucha, ale nie sucha, pyszniutka dwukolorowa zebra w blaszce do chałki :) Dokładnie taka jaką jadłyśmy u cioci przed laty. Minimum składników i pracy, maksimum smaku. Zróbcie koniecznie. Wierzę, że teraz i Wam się uda :) 

Zdjęcia zrobione w biegu, zanim wygłodniała gromadka pożarła zawartość ceramicznej deseczki w całości :) Najlepiej jeśli upieczecie babkę w cienkiej blaszce, takiej bez bajerów, najzwyklejszej ze sklepu osiedlowego. Myślę, że jej fancy poprzedniczka była przyczyną moich zakalców, ale możliwe, że to jednak talent moich Ropuszek, przyczynił się do tego spektakularnego sukcesu :)))

SKŁADNIKI :

- 4 duże jajka od szczęśliwych kur

- 1 szklanka cukru

- 1 szklanka mąki pszennej

- pół szklanki mąki ziemniaczanej 

- 1 margaryna Palma

- cukier waniliowy (ja w zamian dałam kilka kropelek naturalnego ekstraktu)

- 1 łyżeczka proszku do pieczenia 

- 2 czubate łyżeczki kakao

WYKONANIE :

Jajka ubijamy z cukrem. Margarynę roztapiamy w rondelku zostawiając odrobinę do wysmarowania blaszki. Lekko studzimy. Do ubitych z cukrem jajek dodajemy po kolei dwa rodzaje mąki, roztopioną margarynę, wanilię lub cukier waniliowy i proszek do pieczenia, cały czas delikatnie mieszając. Połowę naszej masy wlewamy do wysmarowanej margaryną i obsypanej bułką tartą blaszki. Do drugiej połowy ciasta dodajemy kakao, robiąc już w blaszce patyczkiem 3 lub 4 sympatyczne esy floresy, tak aby obie masy się troszkę tylko wymieszały. Pieczemy ok 45 minut w temperaturze 170- 180 stopni. 

SMACZNEGO !


2 komentarze:

  1. Też miałam ciocię, która robiła cudaczne ciasta. Do dziś zapach aromatów do ciast i widok kolorowej posypki kojarzy mi się z nią.
    I zawsze podziwiałam kunszt tych dwukolorowych ciast. Może kiedyś ogarnę lenia i zrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to jest takie ciasto, które się robi na ostatnią chwilę kiedy u progu niezapowiedziani goście :0) Jak już zrobisz raz, to kolejny robi się błyskawicznie. Do tego z produktów, które w zasadzie zawsze znajdziesz w kuchennej szafce. Polecam. Jest pyszne :)

      Usuń